Wszystko co dobre niestety musi się kiedyś skończyć. Pożegnaliśmy Las Vegas i obraliśmy kierunek na Los Angeles. Nie ukrywam, że bardzo liczyłem na ponowną wizytę w Mieście Aniołów i na to, że znowu będę mógł spędzić tu trochę więcej czasu. Po 5 godzinach podróży od razu było poznać, że dotarliśmy do LA bo na raptem 6 pasowej autostradzie średnia prędkość wynosiła nieco ponad 30 km/h, a korek jeszcze nie taki straszny ale pokaźnych rozmiarów i tak robił wrażenie. Pomimo to, dość sprawnie udało nam się dotrzeć do celu podróży, airbnb na dzielnicy West Hollywood. Po zaparkowaniu auta, zebraniu wszystkich bagaży i chwilowym błądzeniu w gąszczu korytarzy tego zaledwie trzypiętrowego kompleksu mieszkań, udało nam się odnaleźć to właściwe, bardzo przytulne jednopokojowe mieszkanie. Ponieważ nie mieliśmy za wiele czasu, a wieczór był już dokładnie zaplanowany przez mojego przyjaciela, to od razu zaczęliśmy się szykować do wyjścia. W planach kolacja z jego przyjaciółmi. Tym razem, to było moje trzecie już podejście do Kalifornii i Los Angeles. Za każdym poprzednim razem czułem jakiś niedosyt, czegoś mi brakowało, teraz było zupełnie inaczej. Czułem się na luzie, swobodnie jak w domu, przez głowę przechodziły mi myśli, że właściwie to widzę się tutaj na stałe. Po przygotowaniu się do wyjścia, pojechaliśmy odebrać znajomych mojego przyjaciela i wspólnie udaliśmy się do restauracji Ysabel. Na zewnątrz, budynek bez okien, albo przynajmniej nie było ich widać bo był pokryty w całości roślinami. Jak już znaleźliśmy wejście i przeszliśmy wąskim korytarzem do środka no to, to już inny świat. Masa ludzi ogromna przestrzeń, bar, ogródki genialna atmosfera. Poczułem się trochę jak w Krakowie w jednej z naszych restauracji. Dokładnie ten sam klimat! W trakcie kolacji poznałem wspaniałych ludzi i na pewno ze wszystkimy pozostanę w bliskim kontakcie. Co do samej kolacji, ooooo matko! Zamówiłem tradycyjne steka (tak tak stek obok burgera to moje ulubione danie), to co pojawiło się na moim talerzu, to było coś niezwykłego, może porcja nie była duża, ale za to z każdym kęsem mój mózg odpływał! Delikatne mięso i bogaty w smak sos, „niebo w gębie”. Po wspaniałej kolacji uderzyliśmy na West Hollywood do barów i klubów, wszędzie gdzie nie weszliśmy panowała genialna i pozytywna atmosfera, to był naprawdę genialny dzień i wieczór. W sobotę rano udaliśmy się oddać wypożyczone autko i zaraz po, pojechaliśmy na śniadanie do Urth Caffee. Oh wow! Kolejne miejsce gdzie moje kubki smakowe przeżywały swoje drugie dzieciństwo! Zaraz po śniadaniu pojechaliśmy do muzeum The Getty, położonym na wzgórzach z widokiem na całe Los Angeles. Po zaparkowaniu auta na sam szczyt można wejść na piechotę albo wjechać kolejką. Widoki z góry są wspaniałe… Spędziliśmy tam dłuższą chwile ciesząc się panoramą miasta i po prostu odpoczywając. Kolejny punkt podróży, to plaża w Santa Monica, tego mi chyba najbardziej brakuje w DC, oceanu, wody, szumu fal. Po powrocie na mieszkanie, była chwila na odpoczynek bo przed nami spotkanie z moimi znajomymi z Polski i gorączka sobotniej nocy. Uderzyliśmy znowu na West Hollywood, bary, kluby jeden po drugim czerpałem garściami z tej studni niewyobrażalnej pozytywnej energii! Tego mi brakowało. W pewnym momencie pomyślałem nawet: „nie wracam do DC, zostaję tutaj!!!”. Niestety niedziela nadeszła nieubłaganie i pozostały mi ostatnie godziny w Los Angeles. Pojechaliśmy ponownie na nasze genialne śniadanie do Urth Caffee, potem drinki w The Abbey i kolacja w restauracji Plum. Przyszedł najgorszy moment, kiedy niestety musiałem zebrać się na lotnisko, mój przyjaciel odwiózł mnie zaraz po 6 po południu. Nie mogłem uwierzyć, że to już koniec. Siedząc na lotnisku, moje myśli cały czas trawiły wszystko to co wydarzyło się w ciągu tych pięciu magicznych dni. Było tego dużo, nawet bardzo dużo, ale jeśli ktoś mnie zapyta czy chciałbym to zrobić i przeżyć ponownie, odpowiedź będzie jedna… „Oczywiście, że tak!!!”. Zdecydowanie nie było to moje do widzenia, a do zobaczenia ponownie i to wkrótce!!!!!



