Poniedziałkowe popołudnie…

No i mamy już kolejny tydzień rozpoczęty, pozostała mi ostatnia nocna zmiana dzisiaj. Od godziny jestem na nogach i cały czas pracuję nad nową wersją bloga z możliwością przełączania pomiędzy językiem polskim i angielskim. Jak zwykle okazuje się, że to nie takie proste, ale dam radę. Odliczanie trwa, dziś zacznę się już pakować, bo kolejna przygoda zaczyna się o 6 rano w środę. Relacja oczywiście na bieżąco na moim blogu i na Facebooku. A tymczasem chwila na coś dla ciała i ducha czyli czas na siłownię. Dzisiejszy trening to połączenie dolnych partii, czyli nóg z plecami. Dwie chyba najbardziej znienawidzone, ale jakże niedoceniane partie mięśni. Czy pisałem już, że nie mogę się doczekać środy? Mam nadzieję, że wszyscy macie za sobą lub w trakcie genialny poniedziałek!

Facebooktwitterredditpinterestlinkedinmail

Z życia codziennego…

Praca na hotelowej recepcji nie jest taka prosta jakby się wydawało. Ten tydzień pomimo tego, że pracowałem jedynie 3 dni na popołudniowej zmianie, dał mi mocno w kość. Co zadziwiające, kolejne 4 dni pracy jakie mam przed sobą, to nocne zmiany, jakoś z utęsknieniem na nie wyczekuję. Da mi to trochę odpocząć i zregenerować siły, szczególnie przed wyprawą, z której będzie na bieżąco relacja w przyszłym tygodniu. Trochę próbuje położyć mnie jakieś przeziębienie, ale staram się nie dać i mam nadzieję wrócić do pełni sił. Dziś dzień był dość spokojny, nawet goście hotelowi mili i niewymagający. Oby i weekend taki był. Zresztą staram się o pracy nie myśleć, bardziej koncentruję moją uwage na tym jaka przygoda czeka mnie od środy!!! 🙂 Dzień dobry! I dobranoc!!!!

Facebooktwitterredditpinterestlinkedinmail

Mój amerykański dream

Nigdy bym nie przypuszczał, że w moim przypadku się spełni, albo raczej powinienem napisać, że się spełnia. Wszystko zaczęło się w 2000 roku, kiedy dostałem wizę turystyczną, żeby przylecieć do USA i odwiedzić tatę, który tutaj już mieszka od ponad 20 lat. Wyprawa tutaj była moją pierwszą zagraniczną podróżą. Tak też został we mnie zaszczepiony zmysł podróżowania. Strasznie mi się to spodobało, pierwszy lot samolotem, pierwsza odprawa imigracyjna na granicy, obcy ludzie dookoła na lotnisku, obcy język, wszystko nowe, inne. Moja ciekawość i chęć poznawania urosła momentalnie. Zakochałem się w USA od pierwszego wejrzenia. Wszystko robiło na mnie ogromne wrażenie, delektowałem się każdą spędzoną tutaj chwilą i każdym doświadczeniem. Każdym zmysłem badałem, to jakże nowe terytorium. Te zapachy w sklepach, pierwsza łyżeczka masła orzechowego, pierwszy amerykański naleśnik z syropem klonowym, samochody z automatyczną skrzynią biegów, amerykański styl życia, konsumpcjonizm, pozytywne nastawienie, każdy kogo mijasz na ulicy mówi Ci „Hi”. Dla 20 latka to wszystko było wow, wow, wow. Tak to właśnie się zaczęło. Przez kolejne kilka lat wracałem do USA na wizie turystycznej. Dopiero w 2014 roku na rodzinnej podstawie otrzymałem „zieloną kartę”, dokument który zmienił wszystko i wywrócił mi trochę życie do góry nogami. Trzeba było się zdecydować, co robić, prowadzić spokojne i ustabilizowane życie w Polsce, czy postawić wszystko na jedną kartę wyjechać i zacząć od zera. Stało się, rok 2015 i oto jestem, planuję, układam wszystko na nowo. Powoli zaczyna to nabierać kształtów, mam nadzieję, że w niedługim czasie pojawi się wymarzona stabilność. Miałem, uważam wiele szczęścia i bardzo się cieszę, że dostałem tę możliwość na spełnienie mojego „american dream”. Polska zawsze będzie dla mnie pierwszym domem, ale USA stanie się już wkrótce drugim.

IMG_0346

Facebooktwitterredditpinterestlinkedinmail

Alexandria, VA

Z racji tego, że dziś był dzień wolny od pracy, to mój współlokator, którego wiele osób zna 🙂 wyciągnął mnie na małą wycieczkę. Około 30 minut na południe od Waszyngtonu niebieską linią metra, leży Alexandria. Przepiękne miasto z niską zabudową w stylu kolonialnym z główną ulicą „King street” pełną sklepów i restauracji. Miasto, które ma swoje początki w 1669 roku. Jak na USA, to bardzo dobry, wręcz historyczny wynik. Ze stacji metra nad brzeg Potomaku, podwozi bezpłatny autobus. Po drodze, nie można się napatrzeć na ilość mini domków, a w każdym coś dobrego. Spędziliśmy tam około godziny chodząc i ciesząc się widokami. Na koniec przed powrotem do Waszyngtonu, był obowiązkowy obiad, bo w brzuchach burczało strasznie 😛 no i oczywiście nie obyło się bez burgera… mmmm… Żeby tego było mało to po powrocie do Waszyngtonu, poszedłem na pizze z moim przyjacielem, mój współlokator niestety wymiękł :-). Jakże się to opłaciło, w małej pizzeri „Etto” na 14 ulicy spotkała mnie dość miła niespodzianka. Oto pod koniec posiłku na zewnętrznym ogródku, przed restauracje podjechały dwa czarne Chevrolety Suburban (ogromne SUV zazwyczaj wożące ważne osoby) i oto naszym oczom ukazał się nie kto inny jak Jake Gyllenhaal. Razem ze swoją świtą zasiadł wewnątrz pizzeri 🙂 (niestety próby zrobienia fotki zakończyły się niepowodzeniem). Ot taki psikus na koniec jakże wspaniałego dnia. Dochodzi pierwsza w nocy, także czas na sen. Dobranoc i dzień dobry 🙂

Facebooktwitterredditpinterestlinkedinmail

Z nocnego życia hotelarza – Sobota odc.1

Ponieważ mój blog, to nie tylko strona poświęcona przemyśleniom, ale jak sama nazwa wskazuje wydarzeniom z dnia dzisiejszego, to zaczynam nową linie postów ” Z nocnego życia hotelarza „. Krótkie posty o tym co nas spotyka jak pracujemy w hotelu na recepcji na nocnej zmianie. Wierzcie mi czasami dzieje się wiele ciekawych rzeczy.  Praca wydawałaby się z jednej strony bardzo łatwa i prosta. Wszyscy śpią, nikt nie chodzi po hotelu, nikt nie marudzi i nie narzeka, nie ma tysiąca telefonów na minute, nikt nie przeszkadza… mmmmmmm cisza spokój. Ja mam to szczęście, że narazie jestem jedyną przeszkoloną osobą, żeby zastępować nocnego managera, aby szczęścia była pełnia, to zastępuję go w każdy piątek i sobotę. Co to oznacza? Brak wolnych weekendów, kiedy wszyscy oddają się piątkowym i sobotnim szaleństwom, ja zasiadam za buirkiem i loguje się do komputera. Tak zaczyna sie recepcyjna nocna zmiana.

Co do wydarzeń z nocnej sobotniej zmiany, to wszystko zaczyna się dokłądnie tak samo. Przychodze do pracy, witam wszstkich pracowników w drodze do biura, tam z szuflady wyciągam moją półtora-litrową butelke i ide na stołówkę pracowniczą i z maszyny uzupełniam ją gazowaną wodą. To moje nawodnienie na całą noc zmagań. Ze stołówki do windy i już w drodze do biur księgowości, gdzie z mojego sejfu wyciągam bank. Sprawdzam po drodze czy drukarka ma papier, bo nie ma nic gorszego niż brak papieru w połowie drukowania tony dokumentów robiąc nocny audyt. Po wykonaniu tych czynności idę na recepcję, tam odbieram zmiane od pracowników, którzy byli na popołudnie, przejmuję hotel pod swoje skrzydła. W tym momencie hotel w całości należy do mnie. Na nocnej zmianie, to ja odpowiadam za bezpieczeństwo całego hotelu. Zaczyna się, czekam na ostatnie przyjazdy gości jeśli takie są, robie raporty, drukuję, przeklepuję cyferki z lewa na prawo, z góry na dół i w poprzek. System tej nocy współpracował idealnie, nie zawsze tak jest. Hotel koło godziny 2 nad ranem milknie. Jest cisza, goście znikają w pokojach, kątem oka obserwuję cztery najważniejsze kamery, dwie na zewnątrz hotelu i dwie na lobby. Kiedy człowiek myśli, że wszystko jest ok, to wtedy się zaczyna…

Godzina 2:55 rano, pierwszy nalot, facet po 40tce pijany w sztos forsuje główne wejście – myśle gość hotelowy – obserwuje kamery, gość zygzakowatym krokiem idzie w kierunku wind, ale odbija rzuca się na jedną z sof i na niej zalega. Wstaję zza biurka, robię hałas, w tym samym czasie zegar wybija trzecią, podchodze gość otwiera oczy i zaczyna uciekać… Chwiejnym szybkim krokiem leci zamiast do wyjścia to na salę balową, pytam się „czy mogę panu w czymś pomóc?” i czy jest hotelowym gościem. On na to, że tak, to pokazuję mu windy, ten wchodzi i wciska guziki. No to pytam, czy ma kartę od pokoju bo inaczej nie wjedzie na górę, no to mi mówi, że nie ma, no to go pytam o dokument tożsamości (ID) na to on mówi, że musi wyjść. Pokazuję mu drzwi głównego wejścia, gość zygazkiem opuszcza hotel i tyle go widziałem.

Wracam do mojej recepcji i konytuuję pracę.

Godzina 3:15 rano, drugi nalot, młody chłopak, brudna biała koszulka, dredy na głowie, szturmuje mi lobby. Pytam, w czym mogę pomóc, pyta czy może skorzystać z łazienki, niestety standardowo mu odmawiam i tłumaczę, że toalety sa tylko dla hotelowych gości. Chłopak pyta czy mamy fontannę z wodą do picia (dość popoularne tu w USA na lotniskach i w parkach), niestety my nic takiego nie mamy, ale dostaję ode mnie butlkę z wodą i grzecznie opuszcza hotel.

Wracam do mojej recepcji i kontynuuję pracę.

Godzina 4 rano, trzeci nalot, trzech mężczyzn w wieku od 25 do 45, z wyglądu troche jak chłopaki z Huty tylko nie w dresach, a w dżinsach 😛 szturmują mi lobby. No więc wychodzę do nich, przyjmuję pozycje groźnego okrutnego managera, po głowie mi chodzą różne myśli. Pytam w czym mogę im pomóc, a oni na to, że tylko chcieli zobaczyć i jak małe dzieci zaczeli się ekscytować naszym zabytkowym sufitem na lobby, cykać fotki. Pozwoliłem dzieciom się chwile pobawić, po czym opuścili hotel beż zadnych problemów. Na szczęście, bo ja już byłem gotowy na akcje jak w filmach z Jean Claude Van Damme’m 🙂

Wracam do mojej recepcji i na szczęście do 7 rano jest już spokój. Oczywiście dla Waszej informacji, mamy ochoronę w hotelu, razem ze mna na lobby była jedna z ochroniarek, 160 cm wzrostu, przemiła osoba, nie mogę się doczekać kiedy zobaczę ją w akcji 😛 albo lepiej nie…

IMG_9719

Facebooktwitterredditpinterestlinkedinmail