Dwie z czterech nocek za mną, dzisiejsza tzn. sobotnia, zapowiadała się całkiem spokojnie, za spokojnie. Pierwsze dwie godziny mineły szybciutko, a potem jak zawsze się zaczęło. Dwa wesela, jedno w hotelu drugie poza. Pijani goście na lobby. Pan młody żądający podwyższenia klasy pokoju do apartamentu prezydenckiego. Bogate rozpuszczone pijane człowieki! Wywracający się na lobby, przy okazji razem z meblami, żałosny widok. I pomiędzy tym wszystkim, grzecznie i stanowczo trenujący najpiękniejsze słowo wieczoru: NIE. Na szczęście wszystko wyciszyło się koło 4 nad ranem i reszta nocy była już spokojna. Za to na kolację w pracy był nieziemski stek, coś pysznego, z grzybami, rozpływający się ustach. Jeszcze czegoś takiego nie jadłem. No i standardowo w sobotę pizzerie podrzucają nam darmową pizze. Więc w sumie nie było tak źle. Teraz już spowrotem na nogach, niestety przeziębienie nadal trzyma także się ratuje, bo zostały tylko dwa dni do wyjazdu. Musze być w 100% operacyjny. No to zaczynamy dzień!





